czwartek, 21 marca 2013

24

Drużyna aktualnych mistrzów NBA, wygrała zeszłej nocy 24. mecz z rzędu. Są w tym momencie na dobrej drodze, aby poprawić rekord 33 kolejnych wygranych, który ustanowili LA Lakers ponad 40 lat temu. Nie jestem fanem Heat, a wręcz należę do grupy ludzi, która od zawiązania super trio w 2010 r. otwarcie deklaruje swoją niechęć wobec tego teamu. Ale obok tej sytuacji nie można przejść obojętnie.

Z braku czasu nie oglądałem meczów w tej zwycięskiej serii aż do niedzieli, kiedy to o bardzo ludzkiej porze Heat mierzyli się z Dinozaurami z Toronto. Nikt chyba nie wątpił w to, że drużyna z Miami będzie opuszczać krainę liścia klonowego i hokeja na lodzie z uśmiechem na ustach. Tak też się stało, choć Raptors zdołali zafundować widzom nieco emocji. Po słabej pierwszej połowie, po której przegrywali 12 punktami, w 3. kwarcie przycisnęli i doprowadzili do remisu 77-77. Wtedy do akcji wkroczył Ray Allen i... nagle zrobiło się 105-81. Dziękujemy. 22.

Na kolejny mecz czekałem od dłuższego czasu. Na drodze Żaru stanęli bowiem Celtowie z Bostonu. Jest to moim zdaniem jedyna na wschodzie drużyna, która jest w stanie z Miami w Playoffach powalczyć i ostatecznie wygrać. Nawet bez Rajona Rondo. Dodatkowym smaczkiem był fakt, że równo 5 lat wcześniej to C's przerwali serię 22 zwycięstw z rzędu Houston Rockets. Sam mecz - przepiękne widowisko. Jeff Green, któremu kibicuję odkąd pojawił się w lidze, rozegrał niewiarygodnie dobry mecz (43 punkty!) i w pierwszej połowie swoimi wjazdami na kosz wyciągnął Boston nawet na +17. Wiadomym jednak było, że w pewnym momencie Miami do tego meczu wróci i stało się to zupełnie nagle. Nawet kiedy Celtics wyszli na 13-punktowe prowadzenie na 8,5 min. przed końcem, miałem pewność, że zaraz ta przewaga zniknie. Miami niesamowicie szybko potrafi niweczyć wysiłek przeciwnika i z uderzającą łatwością wracają do gry. Są drużyną wybitną, zbudowaną w bardzo przemyślany sposób i tak też grają. Izolacje LeBrona na lewej stronie boiska są zabójcze i właściwie dziwię się, że Heat nie rozpoczynają od takiego ustawienia każdej akcji. Ostatnie minuty były bardzo emocjonujące. Kiedy Miami odzyskało piłkę na 31 sek. przed końcem, przy stanie 103-103, nikt nie miał wątpliwości kto odda ostatni rzut w meczu. Jeff Green stanął naprzeciwko Jamesa i zrobił chyba wszystko co w jego mocy, żeby go zatrzymać, ale niestety mu się to nie udało. Ballgame. 23.


Konfrontacja z fanem.
Dochodzimy wreszcie do wydarzenia z wczoraj. Mecz w Cleveland. Miejsce dla LBJ symboliczne.Stamtąd pochodzi, tam zaczynał, stamtąd w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach odszedł, za co wielu go nienawidzi. Nie da się jednak ukryć, że Cavs to kelnerzy, a w obliczu ich sytuacji w tabeli Konferencji Wschodniej i kontuzji, które dręczą ich od początku sezonu, nikt nie spodziewał się, że Heat mogą mieć jakiekolwiek problemy z tym, żeby ich ogolić. Ale wczoraj nic nie było tak jak należy. Nawet zanim rozpoczął się mecz, wystąpiły problemy techniczne, które opóźniły jego rozpoczęcie o dobre 30 minut. Później, po rozpoczęciu, okazało się, że gracze Miami chyba nie wiedzą za bardzo gdzie się znajdują i co się dzieje. Wreszcie w 4. kwarcie na parkiet wbiegł kibic, podbiegł do LeBrona i powiedział mu, że chciałby aby wrócił do Cleveland w lecie 2014 r. Dobry moment i miejsce na takie wyznania.Wariata szybko złapała ochrona i teraz pewnie ostro beknie. Od początku spotkania zdziesiątkowani Cavs prowadzeni przez Tristana Thompsona i Wayne'a "Who?" Ellingtona grali lepiej i osiągnęli przed przerwą... 21-punktową przewagę (55-34). Zaś Heat grali wręcz podejrzanie słabo. Sprawiali wrażenie jakby nic im się nie chciało i sami pchali głowę pod topór. Apogeum nastąpiło, gdy Cavs osiągnęli 27-punktową przewagę. Ale wtedy dwie, trzy akcje i Heat zaczęli przypominać drużynę, która odstawiła z kwitkiem ostatnich 23 przeciwników. Minęły 4 minuty i zrobiło się -18. (Odniosłem w pewnym momencie wrażenie, że może Heat znudzeni wygrywaniem postanowili zapewnić sobie troszkę emocji, podłożyć się przez 2,5 kwarty i później wygrać mecz w wielkim stylu. Ale to tylko moja teoria spiskowa. Lubię teorie spiskowe). Wtedy rozpoczęła się prawdziwa bonanza. Heat zakończyli kwartę 13-1 (Battier 2x3, Allen 1x3) i mimo, że wciąż brakowało 9 punktów... było po zawodach. Hiena zwietrzyła padlinę i zaczęła się za nią zabierać. Rozpoczęła się ostatnia ćwiartka i Heat zdobyli do pewnego momentu 20 punktów, a Cleveland... 4. 88-81. "To ja idę do kibla, spotkamy się na parkingu." - pewnie nastąpiło wtedy wiele podobnych dialogów w Quicken Loans Arena. Ale jeśli ktoś tak postąpił, to ominęły go nie lada emocje. Bo Cavs pokazali charakter i zdobyli się na run, który doprowadził do stanu 95-96 i na 27 sek. przed końcem to oni mieli posiadanie. Wayne Ellington, niechciany w kilku klubach rezerwowy, miał szansę pogrążyć Heat i przejść do historii. Było blisko, ale nie udało się. 98-95. 24.



Co dalej? Teraz czas na kolejnych pewniaków do ogolenia - Detroit, Charlotte i Orlando. Drużyny tak usilnie dążące do tego, żeby spaść na samo dno Konferencji, że jest to wręcz bolesne dla oczu. 27, z pewnością. Później na drodze staną Chicago Bulls. Mecz na ESPN, cały kraj patrzy i być może wróci Derrick Rose. This one may be interesting. 28? Zobaczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz