czwartek, 25 czerwca 2015

The New Era?

Witam serdecznie po długiej przerwie.

Czas płynie bardzo szybko, ani się obejrzałem, a sezon NBA się zakończył. Upływ czasu to jedno, a jego brak to czynnik, który sprawił, że w sezonie zasadniczym, śledzenie najlepszej koszykarskiej ligi świata uskuteczniałem sporadycznie. Wystarczyło to jednak, aby wzbudzić apetyt na oglądanie z większą uwagą Postseason. Korzystając z okazji, chciałbym zatem przedstawić recap najciekawszych, moim zdaniem, wydarzeń z tego okresu.


Seria Clippers - Spurs


Pełna zwrotów akcji i motywów, które śmiało możnaby zaczerpnąć z tematyki horrorów, batalia broniących tytułu San Antonio Spurs z wiecznie aspirującymi do grona tak zwanych Contenders, Los Angeles Clippers, może z pewnością być określania mianem kultowej. Chris Paul wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności i pokazał wolę walki, która sprawiła, że Clippers odprawili Spurs z kwitkiem. Wzbudził mój ogromny szacunek, był praktycznie nie do zatrzymania, nawet mimo kontuzji w G7.

Porażka Spurs, którzy walczyli do samego końca, wzbudziła wiele pytań, co do przyszłości tego zespołu. Legenda drużyny z Teksasu, Tim Duncan, mógł rozegrać swoje ostatnie minuty na parkietach NBA. Odejście wciąż w momencie chwały (Duncan grał fantastycznie), jest z jednej strony na pewno kuszące, ale biorąc pod uwagę doniesienia i to, że ma w sobie jeszcze trochę gazu, wierzę, że jeszcze ujrzymy go grającego w koszykówkę.



Emocji i walki jak na lekarstwo

Nagłówek podsumowuje w mojej ocenie pozostałe serie w Pierwszej Rundzie Playoffs. Były momenty interesujące, jednak postawa kilku zespołów, które miały walczyć o wyższe cele w tym roku, pozostawia wiele do życzenia. Portland Trail Blazers na Zachodzie i Toronto Raptors na Wschodzie okazali się największymi rozczarowaniami w całej grupie. Blazers w zasadzie nie stawili oporu Memphis, natomiast Raptors zagrali tragiczną serię i może być jedynie żal ich kibiców, którzy tłumnie i żywiołowo dopingowali swoich ulubieńców. Seria Atlanty z Brooklynem była tak potwornie nie do oglądania, że w zasadzie nie powinienem o niej wspominać. Jedyną rzeczą godną uwagi z serii Cavs z Celtics był potężny cios w postaci kontuzji eliminującej z dalszych rozgrywek Kevina Love'a. Choć jeśli już mowa o ciosach, to było jeszcze coś. Mogliśmy oglądać kolejny etap dezintegracji Dallas Mavericks i antykoszykarskie popisy Bucks. Z serii Warriors z Pelicans można było wynieść najwięcej pozytywów (mecz nr 3 i Anthony Davis), ale niestety zakończyła się bardzo wymownym 4-0.

Comeback Houston Rockets i Warriors pod ścianą (na moment)


Drugą rundę zapamiętam zdecydowanie przez to, jak zakończyli ją Houston Rockets. Mecz nr 6, miał zakończyć serię i sprawić, że Clippers dostaną się do Finałów Konferencji po raz pierwszy w erze CP3 i Blake'a Griffina. Nic nie wskazywało na to, że może stać się inaczej, szczególnie, że Clippers prowadzili różnicą 19 punktów w trzeciej kwarcie. Jednak stopniowo ławka Rockets zaczęła odrabiać straty, wyszli na prowadzenie i ostatecznie zdemolowali Clippers 40-15 w czwartej odsłonie. Mecz nr 7 nie obfitował w zbyt wiele emocji i zakończył się dość łatwym zwycięstwem gospodarzy z Houston, którzy tym samym wyszli z 1-3 na 4-3 i awansowali.

W drugiej serii Półfinałów Konferencji Zachodniej najlepsi w sezonie zasadniczym Warriors po trzech meczach przegrywali z Memphis Grizzlies 1-2, tracąc tym samym przewagę własnego parkietu. Po
wymęczonym zwycięstwie w meczu nr 1, Warriors i Curry musieli się zmierzyć z zamaskowanym Mikem Conleyem, który dodał energii Niedźwiadkom, sprawił, że Curry zagrał dwa bardzo słabe mecze i jeszcze przed meczem nr 4 część koszykarskiego świata uwierzyła, że Memphis mogą wyeliminować Wojowników z walki o mistrzostwo. Najwyraźniej wystarczyło to, aby lider drużyny z Oakland postanowił, udowodnić niedowiarkom, że to się nie wydarzy, rzucając w meczu 33 punkty poprowadził swoją drużynę do zwycięstwa 101-84. Warriors wygrali też pozostałe dwa mecze i całą serię 4-2.

NBA Finals


Szybkie przyspieszenie do dania głównego - Finałów NBA. Znaleźli się w nich Cleveland Cavaliers i Golden State Warriors. Oba zespoły dość gładko przebrnęły przez Finały Konferencji i stanęły przed szansą zdobycia pierwszego, bądź pierwszego od bardzo dawna, mistrzostwa ligi. 

Game 1

Cavs wkroczyli w mecz nr 1 ze zdecydowanie większą werwą. Kyrie Irving wyglądał jakby uporał się
w pełni z kontuzją odniesioną w serii z Hawks, Lebron James grał jak natchniony i mecz otwarcia był thrillerem przez całe 48 minut. Zakończył się rzutem, który mógł stać się natychmiastowym klasykiem, wspominanym przez lata. Iman Shumpert złapał piłkę w rogu boiska, wypadając na aut i zdążył jeszcze w locie, oddać rzut. Wyglądało to bardzo efektownie. Zabrakło kilka centymetrów, aby piłka wpadła do kosza i dała Cavaliers zwycięstwo wraz z końcową syreną. Gdy rozpoczęła się dogrywka, Warriors ruszyli do ataku, a Cavs grali tak, jakby wspomniany rzut znalazł drogę do kosza. Dodatkowo w trzeciej minucie dogrywki, wszyscy, którzy kibicowali drużynie ze stanu Ohio, wstrzymali oddech, gdy Kyrie Irving, przy próbie zmiany kierunku stracił równowagę, runął na parkiet i nie podnosił się. Na powtórce można było dostrzec, że jego kolano wygięło się w nienaturalny sposób. Kyrie po chwili, kulejąc, udał się w stronę szatni i cała ta sytuacja, sprawiła, że Warriors dobili przeciwnika i wygrali mecz 108-100. LeBron zdobył 44 punkty i Cavs sprawiali wrażenie drużyny lepszej przez cały mecz, ale okazało się, że to nie wystarczyło. Muszę przyznać, że w tym momencie poczułem, że brak Irvinga okaże się kluczowy dla losów tej serii i uwierzyłem, że zakończy się knockoutem. Ależ się pomyliłem...

Game 2

Ten mecz to koncert Jamesa (wręcz chore statystyki - 39/16/11) i zespołu Cavs. Pokazali klasę i to, że nie ugną się pod presją gry bez swojego utalentowanego rozgrywającego (po meczu nr 1 okazało się, że kontuzja Irvinga będzie wymagała operacji i przerwy 3-4 mies.). Warriors nie trafiali rzutów, Curry (5/23 z gry, w tym 2/15 za trzy(!)) był zdominowany przez ambitnie broniącego Matthew Dellavedovę (a czy Wam udałoby się przeliterować jego nazwisko?). Ponownie regulaminowy czas nie przyniósł rozstrzygnięcia, ale to Cavs wyszli tym razem zwycięsko z tego pojedynku, po szalonej końcówce i decydujących rzutach wolnych wspomnianego Delly'ego. Cavs świetnie poradzili sobie bez swoich kontuzjowanych gwiazd, grając w zasadzie siedmioma zawodnikami. Dominowali na tablicach, zaciekle bronili i nagle seria nabrała zupełnie innych barw. 

Game 3

Po krótce - dominacja Cavaliers, szaleńcza pogoń w końcówce Warriors, która zakończyła się niepowodzeniem i zwycięstwo LeBrona i spółki, sprawiające, że coraz więcej osób zaczęło wierzyć w to, że James w asyście samych zawodników od zadań specjalnych, jest w stanie zdobyć upragnione dla kibiców ze stanu Ohio, mistrzostwo. Osobiście, kibicując Warriors, poczułem spory niepokój po tym spotkaniu, ale mając w pamięci serię z Grizzlies (biorąc oczywiście poprawkę na totalnie odmienne warunki i wagę każdego zwycięstwa), czekałem zniecierpliwiony na kolejny mecz, licząc, że końcówka meczu, w której Warriors przypomnieli sobie jak się trafia do kosza, sprawi, że się odrodzą. 

Game 4

Ku zaskoczeniu wszystkich, w pierwszej piątce Warriors zamiast Andrew Boguta wyszedł Andre Iguodala. Początek meczu mocno sprowadził mnie na ziemię, Cavs rzucili się na przeciwnika i niesieni burzliwym dopingiem wyszli na szybkie prowadzenie. Steve Kerr wziął szybko przerwę na żądanie i mimo, że mecz nie rozpoczął się po myśli coacha Golden State, ten postanowił, że pozostanie przy takim składzie personalnym, jaki rozpoczął spotkanie. Powoli drużyna się rozkręcała, jeszcze w pierwszej kwarcie wyszli na prowadzenie. Trafiali rzuty z wolnych pozycji, kreowanych dużo łatwiej przy taktyce small-ball. Fantastycznie grał debiutujący w tym sezonie w pierwszej piątce Iguodala, ograniczając Jamesa do 20 punktów, samemu zdobywając 22. Grający na pozycji centra Draymond Green nie radził sobie z Timofeyem Mozgovem, który zagrał najlepszy mecz w swojej karierze, ale mimo to, Warriors byli nie do zatrzymania w ataku i rozbili Cavs na ich parkiecie 103-82. Kolejny zwrot akcji i zmiana nastawienia.

Game 5

Bardzo wyrównany mecz, LeBron robił wszystko, aby przywrócić prowadzenie w serii dla swojej drużyny, ale niestety za wyjątkiem Tristana Thompsona, nikt nie był w stanie nawiązać walki. Mozgov przesiedział prawie cały mecz na ławce, co było odpowiedzią Davida Blatta na posunięcie jego vis-a-vis. Decydującym elementem o zwycięstwie Warriors okazał się wreszcie Stephen Curry. Rzucił 37 punktów i pokazał Dellavedovie gdzie jego miejsce. Trafiał w charakterystycznym dla siebie stylu, który niewielu zawodników potrafi naśladować z taką skutecznością. Różnica jednego punktu w przerwie urosła do 13 i Warriors wyszli na prowadzenie w serii 3-2. Cavs wyglądali na wypompowanych. Krótka ławka i brak mocy w ataku nie dawały wielu powodów do optymizmu.

Game 6

Początek meczu zwiastował demolkę. Warrios wygrali pierwszą kwartę 28-15, trafiali wszystko, a Cavs wyglądali jakby opuściła ich nadzieja. W drugiej kwarcie udało im się nawiązać walkę i do szatni schodzili tylko z dwupunktową stratą. Tuż po przerwie udało im się wyjść nawet na prowadzenie, ale szybko je utracili. Kwarta ta była popisem ławki GSW, a w szczególności Festusa Ezeliego, rezerwowego centra, który zdobył w pewnym momencie 8 punktów z rzędu. Warriors uzyskali dwucyfrową przewagę, która w miarę upływu czasu nie topniała i osiągnęła pułap 15 punktów na 4.5 minuty przed końcem. Cavs stać było na zryw J.R. Smitha i trzy trójki w ciągu 30 sekund, ale było to zbyt późno, aby odmienić losy mistrzostwa NBA. Golden State Warriors po 40 latach sięgneli po najwyższe trofeum, a Andre Iguodala został wybrany MVP finałów.



Warriors zwieńczyli wspaniały sezon zasadniczy pokonując najlepszego obecnie zawodnika w lidze, któremu zabrakło wsparcia kolegów. Być może ta seria potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdyby Love i Kyrie byli zdrowi, ale o ile Love'a kontuzja dopadła zupełnie przypadkiem, zastanawiam się, czy Irving nie wrócił na parkiet zbyt szybko, po kontuzji odniesionej w Finałach. Może trzeba było jeszcze poczekać? 

Tryumf Steve'a Kerra i taktyki drużyny opartej na rzutach z dystansu pokazuje, że liga się zmienia i możliwe jest zwycięstwo, nie wystawiając na parkiet zawodnika wyższego niż 205 cm. Czas centrów kończy się od dawna, ale czy to mistrzostwo okaże się ostatecznym gwoździem do trumny pozycji, która jeszcze do niedawna stanowiła o sile tej ligi? Na odpowiedź na to pytanie będziemy musieli z pewnością poczekać, ale nie zdziwię się, jeśli drużyny zaczną podążać podobną drogą, chcąc dążyć do sukcesu.

What next?


Jestem bardzo ciekawy co przyniesie offseason, szczególnie w przypadku wicemistrzów ligi. Kevin Love już zrezygnował z ostatniego roku kontraktu, co sprawia, że będzie wolnym agentem i jego powrót do Cleveland nie jest w tym momencie pewny. Z jednej strony jest bardzo wszechstronnym zawodnikiem, ale z drugiej, w minionym sezonie, często wydawał się być zagubiony, tak jakby troszkę przerastała go gra u boku LeBrona. Jego wartość na rynku jest mimo kiepskiego sezonu wciąż bardzo wysoka i z pewnością wiele drużyn będzie starać się o pozyskanie świetnie zbierającego, silnego skrzydłowego o znakomitym rzucie z dystansu. Oprócz niego, Cavs muszą znaleźć pieniądze dla Tristana Thompsona i, szczególnie, na pozyskanie doświadczonych zadaniowców, którzy mają niebagatelne znaczenie w Playoffs.

Jeśli chodzi o Warrios, są modelowym przykładem budowania drużyny w oparciu o gwiazdy pokroju Curry'ego i Klaya Thompsona. Cierpliwość i bardzo rozważne dysponowanie pieniędzmi, spowodowały, że ze sporą dozą pewności, można się spodziewać, że wrócą w bardzo podobnym składzie i będą głównym faworytem do tytułu. Jedynym znakiem zapytania jest podejście do kwestii nowego kontraktu Draymonda Greena, ale myślę, że włodarze drużyny zrobią wszystko, aby zawodnik określany mianem serca zespołu, powrócił. 


Już dziś w nocy Draft NBA. Wybierający z numerem jeden Minnesota Timberwolves mogą stać się pierwszą drużyną w historii, która będzie posiadać trzy pierwsze wybory w ostatnich trzech latach. Ale nie możemy mieć pewności, że to oni będą wybierać z numerem jeden. Draft potrafi być bardzo nieprzewidywalny i pełen niespodzianek. Sezon NBA się zakończył, ale dla prawdziwych basketball junkies, lipcowe ruchy transferowe są równie emocjonującą pożywką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz