piątek, 23 listopada 2012

Postać: Gary Payton

Welcome, NBA Fans.

Od czasu do czasu będziemy przybliżać profil danego zawodnika, którego obecność w NBA była w jakiś sposób dla nas szczególna. Nie mógłbym zacząć od nikogo innego…


Gary Dwayne Payton pochodzi z Oakland w stanie California. Uczęszczał tam do szkoły średniej, aby później rozpocząć karierę akademicką na Uniwersytecie Oregon State. Po ukończeniu studiów zgłosił się do draftu NBA w 1990 r. Wybierający z drugim numerem, Seattle SuperSonics, postawili właśnie na niego.

POCZĄTKI

GP od razu stał się graczem pierwszej piątki, ale pierwsze dwa lata kariery nie zapowiadały, że będzie on jedną z największych gwiazd NBA drugiej połowy lat 90. Trafił do drużyny, w której od zdobywania punktów byli weterani, Xavier McDaniel, Ricky Pierce czy później Eddie Johnson. Rozkręcał się także wybrany rok przed Paytonem, niejaki Shawn Kemp.

W połowie sezonu 1991/92 nastąpiła zmiana na stanowisku głównego trenera Seattle. Stał się nim George Karl. Jego obecność i rozwój talentu Paytona i Kempa sprawił, że SuperSonics stali się potęgą w NBA.

Payton słynął przede wszystkim z tego, że był nieustępliwym obrońcą. Zyskał przydomek, The Glove, po tym jak zdominował Kevina Johnsona z Phoenix w czasie Finałów Konferencji Zachodniej ’93. Nie było to niestety jednoznaczne z pokonaniem Słońc. Sonics ulegli wówczas 3-4 i to Suns mogli się cieszyć z awansu do NBA Finals.

WZLOTY I UPADKI

W sezonie 1993-94, pierwszym po odejściu Michaela Jordana na baseballowe wakacje, to Sonics byli numerem jeden w lidze. Osiągnęli bilans 63-19. Grali bardzo skutecznie i zarazem efektownie. Payton i Kemp stali się najgorętszym duetem ligi, a ich akcje do dziś elektryzują. W Playoffs naprzeciw pierwszej drużyny konferencji stanęli młodzi Denver Nuggets na czele z Dikembe Mutombo, którzy zakończyli sezon z bilansem 42-40. NIKT nie przypuszczał, że może wydarzyć się coś innego, niż pewna wygrana Paytona i spółki. Do 5. Maja 1994 r., nie zdarzyło się, żeby drużyna rozstawiona z 8. numerem, wygrała z „Jedynką”. Wtedy się to jednak zmieniło. To był szok dla wszystkich, a dla GP, który stał się liderem drużyny, była to wielka porażka. Kolejny rok przyniósł podobne rozczarowanie. Sonics po dobrym sezonie regularnym przegrali, w pierwszej rundzie Playoffs, z LA Lakers, którzy byli niżej rozstawieni.

SEZON 1995-96

Sonic Boom czyli duet Payton i Kemp w Finałach '96
W tym czasie historia Gary’ego Paytona zaczyna się krzyżować z moimi doświadczeniami związanymi z NBA. Wtedy zacząłem się interesować NBA. Logo SuperSonics musiało spodobać się 8-latkowi, który postanowił wybrać ich jako swoją ulubioną drużynę, a Paytona jako swojego idola. Miał on wspaniały sezon, jak zresztą cała drużyna (Bilans 64-18, 1. miejsce na Zachodzie). Był prawdziwą bestią w obronie. Siła i szybkość, a do tego olbrzymia pewność siebie przytłaczała przeciwników. GP został uhonorowany nagrodą Defensive Player of the Year (jest on jedynym obrońcą, obok Michaela Jordana, który jak dotąd otrzymał tę nagrodę). W Playoffs Sonics przebrnęli przez pierwsze dwie rundy i w Finałach Konferencji grali przeciwko Utah Jazz. Payton zniszczył Johna Stocktona. Był od niego wyższy, szybszy i silniejszy. Ustawiał się blisko kosza i tam demolował rywala. Sonics wygrali serię 4-3 i po raz pierwszy w swojej karierze Payton miał okazję wystąpić w Finałach NBA. Pech chciał, że po drugiej stronie ringu stanął najlepszy koszykarz w historii (Michael Jordan) oraz prawdopodobnie najlepsza drużyna w historii (’96 Bulls wygrali 72 z 82 meczów…). Byki szybko i łatwo wygrały pierwsze 3 mecze i kiedy wszystko wskazywało na koniec rywalizacji, George Karl dokonał zmiany, która sprawiła, że Finały nabrały nagłego zwrotu, lecz nie wystarczyło to do tego, aby ostatecznie pokonać Bulls. W meczu nr 4, to Payton zaczął kryć Jordana.  Przyniosło to skutek, MJ trafił jedynie 36 % swoich rzutów w ostatnich 3 meczach, a Sonics udało się wygrać mecze 4 i 5. Mecz nr 6 w United Center zakończył jednak serię i Michael sięgnął po swój czwarty tytuł.

NADZIEJE I KOMPLIKACJE

Obecność Sonics w Finałach wzmocniła Paytona. Uwierzył w to, że jest sposób na spowolnienie Michaela. Był młody, głodny sukcesu i gotowy na osiągnięcie swojego celu w następnym sezonie. Ale oczywistym było, że bez Shawna Kempa, nie będzie w stanie osiągnąć nic. Ich duet radził sobie świetnie i był wręcz skazany na kilka wizyt w Finałach, w kolejnych latach. W tym miejscu trzeba niestety przedstawić postać ówczesnego Generalnego Menedżera Sonics, Wally’ego Walkera. Postanowił on dokonać wzmocnienia pod koszem, podpisując kontrakt z niejakim Jimem McIlvainem. Drewniany center dostał pieniądze, na które na pewno nie zasługiwał, co nie spodobało się Kempowi, który oczekiwał na podwyżkę, a podpisanie McIlvaine’a to uniemożliwiło. Był to początek końca Kempa w Seattle. Chemia w zespole się popsuła, Sonics ulegli dziadkom z Houston w Półfinałach Konferencji, a w lecie doszło do wymiany, wskutek której do Seattle trafił Vin Baker. Wtedy czołowy silny skrzydłowy ligi, który parę lat później znany był głównie z zamiłowania do gorzały. Zamiast grać w koszykówkę spędzał czas na odwyku.

KONFLIKTY I ODEJŚCIE Z SEATTLE

Gary w ostatnim roku
gry w Seattle
Po udanym sezonie regularnym 1997-98, ale porażce w drugiej rundzie Playffs, zwolniony został George Karl, z którym Gary był bardzo związany. GP został sam. Jego indywidualne osiągnięcia były fenomenalne (w sezonie 1999-2000 zdobywał średnio 24,2 pkt/mecz, miał 8,9 as/mecz, grał średnio prawie 42 minuty), ale nie przekładało się to na sukces drużyny. Rozpoczęła się frustracja i porażki. Payton miał bardzo trudny charakter. Był liderem, bez dwóch zdań, ale często chciał, aby niektóre sytuacje były rozwiązywane, tylko i wyłącznie, na jego warunkach. Wchodził przez to w konflikty z kolegami z drużyny i trenerami, a później także z włodarzami klubu. W 2002 r. konflikt Paytona z właścicielem, Howardem Schultzem, doprowadził do jego końca w Seattle i transferu do Jeleni z Milwaukee.

OSTATNIE LATA, TUŁACZKA PO KLUBACH I UPRAGNIONY TYTUŁ

W wieku 35 lat, Gary postanowił, że czas najwyższy „zaczepić się” tam, gdzie jest szansa na zdobycie wymarzonego tytułu. Wraz z Karlem Malone, będącym w podobnej sytuacji, podpisał kontrakt z Los Angeles Lakers. Byli oni jednym z największych rywali Sonics, dlatego nie byłem tą informacją specjalnie pocieszony. Payton przyjął rolę trzeciej opcji, po Shaqu i Kobem, a Lakers dotarli do Finałów 2004, ale tam niespodziewanie łatwo ulegli Detroit Pistons 1-4. Payton później spędził sezon w Bostonie, aby ostatecznie na dwa ostatnie lata w lidze trafić do Miami, w roli zadaniowca i mentora. Wtedy zrozumiał, że nie jest już tak dobry jak kiedyś i zaakceptował ograniczoną rolę. Ostatecznie przyczynił się do zdobycia przez Miami tytułu w 2006 r., zdobywając kilka kluczowych punktów w meczach finałowych. 

NA EMERYTURZE

Po zakończeniu kariery Gary pozostał związany z koszykówką. Wraz z Chrisem Webberem utworzył niezapomniany duet w NBA TV. Gary świetnie radził sobie przed kamerami, ale po roku, z niewiadomych przyczyn, jego miejsce zajął Kevin McHale. Na szczęście mamy YouTube’a (i tu, i tu).

Oprócz tego Gary jest twarzą kampanii mającej na celu przywrócenie drużyny NBA do Seattle, po tym jak została ona wykradziona w 2008 r. (o tym napiszę jeszcze niejeden artykuł). Jak sam stwierdził, pozwoli jedynie na to, aby koszulka z jego numerem zawisła pod dachem hali w Seattle, a nie w Oklahoma City. Wszystko wygląda na to, że jego życzenie spełni się w przeciągu kilku najbliższych lat.

LEGACY

Payton i Jordan
Gary zostanie zapamiętany z pewnością jako twardy i nieustępliwy obrońca, barwna osobowość na boisku, jak i poza nim, ale również jako jeden z najbardziej kompletnych rozgrywających w historii ligi. Był bardzo pewny siebie i stał się mistrzem tzw. trash talkingu. Potrafił gadać coś przez cały mecz do swojego przeciwnika, żeby go zdekoncentrować i wytrącić z równowagi. Miało to jednak czasami negatywny wpływ na grę jego drużyny (Gary'ego w ilości fauli technicznych wyprzedza jedynie Jerry Sloan oraz... Rasheed Wallace). Prawdą jest niestety, że Gary mógł osiągnąć w NBA więcej. Doprowadził do niejednego konfliktu, który psuł atmosferę w jego drużynach, za co można go winić, ale gdyby miał też nieco więcej szczęścia i jego duet z Kempem by się nie rozpadł, z pewnością mógłby mieć jeden lub dwa tytuły mistrzowskie więcej. Pozostał niedosyt, ale to sprawia, że lubię wracać do Sonics z lat 90. i zastanawiać się „co by było gdyby”. Przypominają mi się moje początki z NBA, a to logo i te stroje będą zawsze moimi ulubionymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz